Przy Pomniku Harcerskim „Lilijka” ostrzeszowianie żegnać będą dziś jednego z najwybitniejszych i najbardziej cenionych mieszkańców miasta – Stanisława Stawskiego. Wieloletni komendant miejscowego Hufca ZHR, patriota, społecznik i wychowawca młodzieży zmarł 16 maja we Wrocławiu. Jak wspominają go najbliżsi?
KRYSTYNA SIKORA
Początek
Sierpień 1976 rok, Plac Borek – siedzę z koleżanką Ulą na ławeczce. Czekamy na rozpoczęcie filmu w kinie. Koło nas w asyście wielu osób przechodzi sprężystym krokiem uśmiechnięty pan. Ulka zwraca się do mnie:
– Ten niski to Stawski. Będziesz z nim miała od września fizykę w liceum. Faktycznie, miałam.
Harcerstwo
Po wielu rozmowach z Komendantem 13 października 1976 na zbiórce w lasku klasztornym wstępuję do 13. Drużyny Harcerek. 21 stycznia 1977 roku na ręce Dh. Stanisława Stawskiego składam Przyrzeczenie Harcerskie. To z Bogiem, pomimo tego, że oficjalne brzmi inaczej. No i się zaczęło. W październiku tego roku minęłoby 47 lat wspólnego działania w ostrzeszowskim harcerstwie. Staszek, który zauważył we mnie cechy, których ja nie widziałam, zaczął je we właściwy dla siebie sposób rozwijać. Powierzał mi różne funkcje i zadania, twierdząc, że podołam. Rozpoczął od mianowania na drużynową. Potem razem z wieloma instruktorami przygotowywał nas do zmian w harcerstwie. Byłam z Nim i innymi instruktorami na Zjeździe ZHP 1918 (rok 1990). Powierzył mi funkcję Szefa Sztabu Organizacji Harcerskiej Akcji Letniej i Zimowej Obwodu Ostrzeszowskiego, Szefa Grupy Kwatermistrzowskiej, powołał do Sztabu organizacji 100-lecia harcerstwa na ziemi ostrzeszowskiej oraz do sztabu organizacji Zlotów WATRY.To Staszek wraz z Jankiem Taylorem nadali mi miano puszczańskie. Razem z wieloma harcerkami i harcerzami przy owocowej herbatce przegadaliśmy z nim setki godzin o organizacji wielu harcerskich imprez. Staszek zawsze był najlepszy z metod wychowawczych. Uczył ich nas. Miał niesamowity dar obserwacji i jeszcze bardziej niesamowity dar odkrywania umiejętności harcerek i harcerzy. Potrafił te umiejętności i zalety innych w sposób niesamowity rozwijać. Byliśmy razem na kilkudziesięciu obozach i zimowiskach. Siedzieliśmy przy kilkuset harcerskich ogniskach… Zaśpiewaliśmy mnóstwo harcerskich piosenek…. Wysłuchałam niezliczoną ilość cudownych, tak bardzo mądrych gawęd… Przemierzyliśmy razem mnóstwo harcerskich ścieżek, na których spotkało nas sporo przygód, tych wesołych, a nawet śmiesznych sytuacji, ale i też poważnych i smutnych zdarzeń…
Prywatnie
Staszek (tak kazał się nazywać) nigdy nie mówił do mnie „Krystyna”, chyba że oficjalnie: w rozkazach, na apelach. Nazywał mnie „Krystek”. Był częstym gościem w naszym domu. Przyjaźnił się z całą naszą rodziną. Bardzo lubiliśmy jego wizyty, bo Staszek był chodzącą encyklopedią. Wiele godzin rozmów poświęcił piłce nożnej i Victorii Ostrzeszów, ale najwięcej – wspomnieniom z obozów. Nasz dom jest zawsze otwarty dla harcerzy, więc czasami słuchaczy jego opowieści było bardzo wielu. Bardzo, ale to bardzo będzie nam Ciebie Staszku brakowało…
PAWEŁ BIEDZIAK
Stanisław Stawski jest niewątpliwie jedną z najważniejszych postaci w historii Ostrzeszowa. Tak, to nie przesada. Wielu wydawał się romantykiem, przypominającym może nieco Ignacego Rzeckiego z „Lalki”. Różnili się jednak znacznie. Zamiast spacerować po Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, Staszek wolał jeździć rowerem wzdłuż Zamkowej w Ostrzeszowie. Nigdy też nie pracował w sklepie Wokulskiego. Zajmował się na co dzień uprawą roli. Siał cierpliwie w sercach kolejnych pokoleń swoich wychowanków marzenia wszelakie. Zasiał w nas sny o wolnej Polsce. Siejąc je, marzył razem z nami, bo był wrażliwym wychowawcą, który towarzyszy swoim wychowankom. Ileż to sporów gorących z nim toczyliśmy. Kto z dorosłych lubi słuchać wymądrzających się nastolatków? Stasiu słuchał. A my rośliśmy budowani jego słuchaniem. Wielu z wychowanków Staszka stanęło na pierwszej linii zmagań o dom ojczysty. I wolność nadeszła. Zbudowaliśmy demokrację. Polska zawarła sojusze wojskowe i gospodarcze, jakich nigdy nie miała. Sny się spełniły. Staszek zasiał w nas też szacunek do naszej małej ojczyzny – Ostrzeszowa. Znał tu wszystkich i wszyscy Go znali. I nie była to znajomość z widzenia, lecz z przyjaźni prawdziwej. Dlatego z taką czułością wracamy do naszego miasta. Stasiu siał w nas też marzenia o pięknej miłości nie tylko braterskiej. Towarzyszył naszym miłosnym, młodzieńczym uniesieniom, cieszył się naszymi rodzinami, znał imiona naszych dzieci. Przysyłał pocztówki z obozów i życzenia świąteczne ręką własną pisane. Zasiewał w nas wreszcie Staszek tęsknotę za czymś więcej niż sami jesteśmy, niż jest świat wokół nas. I zrobił to zdecydowanie lepiej niż wszyscy katecheci razem wzięci. W czasie jednej z naszych ostatnich rozmów telefonicznych wróciliśmy do tych najważniejszych spraw. Zadumaliśmy się wspólnie nad kochającym Bogiem, który wyprowadza nas z ciemności do światła. Czuliśmy, że trzeba o tym po prostu pogadać. Stasiu ufał temu zakochanemu w ludziach Bogu. Kochał Go. Ostatni to romantyk? Niekoniecznie. Przecież siał cierpliwie…
WITOLD PELKA
Rzadko używało się nazwiska Stawski. W szkole mówiliśmy: Panie profesorze, a po szkole oficjalnie Druhu Komendancie, zaś nieoficjalnie, między sobą: Czarny Sępie lub Stachu. Był niezwykłym człowiekiem. Uczył fizyki, ale interesował się: sportem, fotografią, historią, literaturą, kabaretem i wieloma innym dziedzinami. Pewnie w Jego wyobrażeniu taki powinien być harcerz – wszechstronny. Każda osoba z mojego pokolenia, która przyszła do ostrzeszowskiego liceum, musiała się z Nim zetknąć. Lubił ludzi. Szybko zapamiętywał imiona. Rozpoznawał u swoich uczniów talenty i zdolności. Nieustannie inspirował do działania. Kochał życie. Latem zakładał krótkie spodnie, mundur i jechał na obóz. Tam odżywał naprawdę. Tak jak my – przy nim i z nim. Miał talent przywódcy, ale potrafił być: druhem, przyjacielem, ojcem… Nieraz nie zgadzaliśmy się z nim, ale zawsze braliśmy pod uwagę Jego zdanie. Stanowczość i konsekwencja pozwalały mu stać się autorytetem. Korzystał z tego, aby wychowywać i kształtować charaktery. Robił to naturalnie i z dużym talentem. Harcerstwo było dla Niego metodą dotarcia do człowieka i jego całym życiem. Czuliśmy to. Całego siebie poświecił dla innych ludzi. Docenialiśmy Jego pracę i z każdym rokiem doceniamy coraz bardziej. Nauczył mnie słuchania świata i mówienia o świecie. W sposób wybitny potrafił tworzyć gawędy. Ciągle widzę, jak siedzi przy ognisku, patrzy w płomienie i: opowiada, tłumaczy, zachęca. Można się było zasłuchać. Zawsze. Na obozach przy wieczornym kręgu czuło się w Jego słowach siłę. Szczerość. Miał talenty oratorskie i retoryczne. Wiedział, że zbyt wielki patos szkodzi słowu, chociaż często z powagą mówił o rzeczach wielkich i ważnych. Nauczył nas służby ludziom. Inspirował do poszukiwania w życiu celu. Moja generacja zawdzięcza mu bardzo wiele. To On pokazał nam prawdziwą historię. To On nauczył nas żyć z sobą, a nie obok siebie. To On nauczył nas pracy dla społeczeństwa… I mógłbym wymieniać jeszcze wiele, wiele innych rzeczy. Niewątpliwie był autorem naszej szczęśliwej młodości. Rzadko mogliśmy Mu to powiedzieć, bo nie chciał skupiać na sobie uwagi. Uciekał od zaszczytów i pochwał. Idealista. Najprawdziwszy i najszczerszy. Takich ludzi już coraz mniej. Po jednym ze zlotów „Watry”, już po ognisku, z wieloma druhnami i druhami, na chwilę, podeszliśmy do pomnika harcerskiego. Do Naszej Lilijki. Jak zwykle było sporo uśmiechów, wspomnień i wzruszeń. Po jakimś czasie Druh Komendant pożegnał się. Odszedł w stronę kasztanowej alejki wiodącej do klasztorku. Widziałem Jego małą postać. Żwawym krokiem szedł owinięty pałatką. Oświetlało Go światło latarni. Szedł sam. Nie był już młody, ale ciągle wyskakiwał z Niego mały chłopiec. Zdawał się podskakiwać sprężystością każdego kroku. Patrzyłem, jak znika w mroku. Wtedy też po raz pierwszy pomyślałem, że przyjdzie przecież moment Jego odejścia. Szybko jednak rozstałem się z tą myślą. Tacy jak On nie odchodzą tak po prostu. Non omnis moriar, nie wszystek umarłeś Druhu Komendancie. Dziękuję za piękne, mądre słowa, za wychowanie. Wszystko było ważne. Więc dziękuję CI za wszystko! Czuwaj!
MICHAŁ SZMAJ
O Druhu Komendancie i jego barwnym, pełnym przygód życiu, można by napisać niejedną książkę. Jednak w gąszczu wspomnień i emocji prawdziwym wyzwaniem jest wyselekcjonowanie myśli, które złożą się jedynie na krótkie wspomnienie… Głęboki, ciepły, sierpniowy wieczór 2000 roku, kolumny harcerek i harcerzy ustawione w szyku przed Pomnikiem Harcerskim, podczas apelu końcowego obozu… Wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi po niemal miesiącu spędzonym w leśnej głuszy do naszych domów. Po odczytaniu rozkazu i ostatnich meldunkach stanów swoich drużyn przez drużynowych, Druh Komendant pewnym, donośnym głosem przemówił do nas w wieczornym, braterski kręgu, podsumowując ten niezwykły czas. Była w nich moc i samo sedno trafiające do naszych serc. Pamiętam to dobrze bo część tych słów była skierowana też do mnie – ponieważ byłem wśród tych, którzy wtedy przeżyli swój pierwszy obóz, zdobyli kolejne harcerskie stopnie i sprawności i kilka dni wcześniej w zaciszu i tajemnicy leśnej polany złożyli harcerskie przyrzeczenia „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznych Prawu Harcerskiemu”. Istotne i warte zauważenia jest to, że te słowa wieczornej gawędy adresowane były nie tylko do harcerek i harcerzy, ale także do tych których na obozie z nami nie było, ale jednak stanęli z nami we wspólnym kręgu i wyglądało na to, że czuli się w nim jak u siebie… Mówił oczywiście do naszych rodzin, spośród których bardzo wielu (w tym także mój Tata) jeszcze kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat wcześniej składali na Jego ręce takie samo przyrzeczenie harcerskie… Był człowiekiem, który wychował pokolenia, będąc każdemu z nich bliski. Ten obraz przywołany w pamięci po latach jeszcze mocniej i dobitniej to uzmysławia. Nie mogłem wtedy, po moim pierwszym obozie przewidzieć, że w przyszłości będzie mi dane ściśle współpracować z Druhem Komendantem. Miałem zaszczyt przez ostatnie kilkanaście lat czerpać z Jego doświadczenia podczas wspólnego prowadzenia hufca, organizacji obozów, zimowisk, zlotów… Nie jako od niedostępnego nauczyciela, czy niedoścignionego mentora, ale jako od przyjaciela, brata w służbie, który jak przystało na prawdziwego harcerskiego wychowawcę, pomimo ogromnej różnicy wieku w niezwykły, pełen uroku sposób potrafił przełamywać dystans, czyniąc nasze relacje naturalnymi i nadając im odpowiednie tło. Nie zliczę zjedzonych wspólnie szarlotek i wypitych kaw na leśnych polanach i w okolicznych kawiarniach, w których (a jakże?) za każdym razem spotykaliśmy jakiegoś wychowanka mojego Druha, a wspomnieniom nie było końca… Ostatnio przeczytałem słowa ks. Piotra Pawlukiewicz, że kochać oznacza strzec dobra w drugim człowieku i pomyślałem sobie, że to właśnie charakteryzowało Druha Komendanta. Często widziałem jego głębokie zatroskanie, gdy ktoś rezygnował z bycia harcerzem, miał jakieś problemy, albo w czymś pobłądził. Bardzo mu zależało na drugim człowieku i na tym by wzrastał w konkretnych wartościach, do których harcerstwo wychowuje. Nic w tym dziwnego, bo przecież całe swoje życie poświęcił wychowaniu –oddawał siebie w służbie Bogu, Polsce i bliźniemu. Był wychowawcom wychowawców, którzy mogli z niego czerpać całymi garściami. Cieszę się, że i mi było dane być w tym gronie. Dziś z całą pewnością w myślach i sercach wszystkie te pokolenia po raz kolejny splatają dłonie w kręgu przyjaźni i braterstwa w służbie, której nas uczył i do której nas przygotowywał – całym życiem. W tym kręgu na leśnej polanie, wokół ognia, który w nas rozpalił, zawsze będzie z nami… Czuwaj!
fot. Sławomir Brdęk
Zamknął się pewien etap w historii ostrzeszowskiego harcerstwa, w szczególności tego wywodzącego się z LO. To był dobry etap.
on się już dawno zamknął